Patrycja Puzoń, uczennica klasy III b o wizycie w Berlinie podczas obozu międzynarodowego Europa Camp 2013!
"To były najlepsze wakacje w moim życiu!
Zaprzyjaźniłam się z fantastycznymi osobami, podszkoliłam mój angielski, zwiedziłam ciekawe miejsca… A to wszystko podczas 10 dni na międzynarodowym obozie Europa Camp w Niemczech. Zebrali się tam ludzie z 15 różnych państw! Każdy kraj musiał udekorować własne stoisko oraz parasol, stworzyć własną kapsułę czasu na przyszły rok oraz wyznaczyć jednego przedstawiciela, który pojedzie do Berlina na spotkanie z politykami.
No i reprezentantem Polski… zostałam ja!
Trzeba było wstać o 5 rano (co graniczyło z cudem, biorąc pod uwagę nocne pogaduchy do późna), żeby zdążyć na śniadanie. Większość osób przypominała zombie, czyli jak widać nie tylko ja miałam problem z pobudką. To i tak niezbyt duże pocieszenie.
Na szczęście widok Berlina zrekompensował mi poranne wstawanie. Ale to dopiero potem. Najpierw wraz z opiekunami wpakowaliśmy się do autokaru i wyruszyliśmy na spotkanie z politykami z Sachsen-Anhalt, czyli z landu, w którym się znajdowaliśmy. Opowiedzieli nam trochę o funkcjonowaniu różnych placówek, radzeniu sobie z takimi problemami, jak powodzie, a potem my mogliśmy zadawać pytania. Po zaspokojeniu naszej ciekawości, wręczono nam genialne organizery, zrobiono pamiątkowe zdjęcia i ruszyliśmy dalej. Wreszcie dojechaliśmy do Berlina. Każdy, kto miał lokalny strój, musiał go ubrać.
Pod parlamentem czekaliśmy jakieś 10 minut, ponieważ przeszukiwali każdego wchodzącego, czy nie mamy bomby. Nie mieliśmy. Wpuszczono nas i weszliśmy do sali konferencyjnej. Po chwili przyszli politycy, przedstawili siebie oraz swoje partie i znów zadawaliśmy najróżniejsze pytania. Politycy cierpliwie odpowiadali, choć widać było, że też już są zmęczeni. Później zwiedzaliśmy parlament, a właściwie wtaczaliśmy się po schodach na kolejne piętra, aż dotarliśmy do windy, która wzniosła nas aż do kopuły na szczycie gmachu.
Widoki: rewelacyjne! Z takiej wysokości świat wygląda zjawiskowo! Nie chciałam wracać, ale musieliśmy jechać dalej. Podjechaliśmy pod Bramę Brandenburską, którą chwilę wcześniej podziwialiśmy z góry. To było niesamowite! Jestem przeszczęśliwa, że mogłam zobaczyć chlubę Berlina. Ale nie tylko jedną! Po drodze mijaliśmy mur berliński. Nie przyjrzałam się dokładnie, ale i tak mi się podobało. Przecież to kawałek historii.
Zdążyliśmy też przejść się po moście zakochanych, gdzie ludzie przypinają kłódki do balustrady, a kluczyki wyrzucają do rzeki na znak wiecznej miłości. Choć to zapewne nieekologiczne, to wyglądało pięknie i romantycznie. Na zakończenie dnia pojechaliśmy do restauracji na kolację. W życiu nie jadłam tak ogromnych (i zarazem pysznych) hamburgerów! Po posiłku każdy z nas dostał ciasteczko z wróżbą.
Poranne wstawanie wyszło mi na dobre, bo dzięki temu przeżyłam jeden z najlepszych dni mojego życia. Jestem wdzięczna losowi, za tę szansę.
Doszłam do wniosku, że Niemcy to bardzo mili i dobrze zorganizowani ludzie. Ich kraj jest wspaniały, więc powinni być z niego dumni. I są."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz